W moich łapkach znalazły się trzy kremiki - do rąk, do ciała i do twarzy. Wszystkie z nowozelandzkim miodem Manuka.
- Krem na dzień, rewitalizujący, kojący: (środkowe pudełeczko) Krem dosyć silnie pachnie pszczelim woskiem, nie wyczuwa się za to żadnych sztucznych zapachów. Tylko ów wosk. Sam krem jest średnio wydajny. Moja skóra niespecjalnie lubi tego typu kremy najwyraźniej, bo krem niechętnie się wchłaniał. Nie był jednak tłusty i niekomfortowy w nakładaniu.Nie było także tłustego filmu na twarzy, czego można byłoby się spodziewać po kremie z miodem i woskiem pszczelim. Po wchłonięciu kremu skóra była delikatna i miękka oraz nie łuszczyła się przez dłuższy okres czasu. Wychodzi więc na to, że najlepszy efekt dają kosmetyki czysto naturalne, bez chemicznego badziewia.
- Leczniczy, nawilżający krem do skóry: (górne pudełeczko) Jak poprzedni, ten krem również silnie pachnie pszczelim woskiem, bez żadnych wyczuwalnych sztucznych dodatków. Także jest średnio wydajny i tak samo jak poprzedni niechętnie się wchłaniał. Również po nim skóra była miękka i gładka, co w przypadku skóry na moim ciele jest dosyć intrygującym efektem.
- Zmiękczający, ochronny krem do rąk na bazie miodu Manuka: (dolne pudełeczko) Pierwsze co zaskakuje w tym kremie, to zapach. Pachnie prześlicznym, delikatnym zapachem świeżego miodu (aż się głodna zrobiłam :D) i nie sztucznego miodu ze sklepów, tylko tego prawdziwego, niczym świeżo wyjętego z pasieki. Również konsystencja przypomina miód. Ten krem akurat wchłaniał się bardzo ładnie i przede wszystkim, nie musiałam go brać dużo, a dłonie mimo tego były miękkie i miłe w dotyku (zazwyczaj są suche i szorstkie). Efekt również utrzymał się bardzo długo, co w przypadku kremów do rąk graniczy z cudem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz